Epidemia i Małżeństwa. Kto wygrał ?

"Są takie pary, które z tego wyszły zwycięsko i które w sobie zobaczyły dobre rzeczy. Sukcesem jest to, jeżeli po kilku miesiącach przebywania ze sobą tak bardzo długo, nadal chcemy na siebie patrzeć" - mówi psycholog, Monika Chochla.

Julia Bondyra: Jednym ze skutków trwającej epidemii w Polsce i na świecie jest większa liczba pozwów rozwodowych. Co się stało z małżeństwami? 

Monika Chochla: Myślę, że trzeba jeszcze poczekać na oficjalne statystyki, ale na pewno nie był to łatwy czas dla małżeństw. W związkach, w których już były trudności, one się uwypukliły. Kiedy nie możemy już różnych spraw zamiatać pod dywan, a przebywamy ze sobą ciągle, i to jeszcze z poczuciem lęku i strachu przed koronawirusem, z niepewnością jutra, to zaczynamy się o ten dywan potykać i o wszystkie rzeczy, które nam wcześniej przeszkadzały. Tam, gdzie już się działo źle, nastąpiło pogłębienie problemów, które miały miejsce w relacji.

W tych związkach i małżeństwach, które miały się dobrze, tam, gdzie jest zaufanie, szczerość, otwarta komunikacja, tam, gdzie ludzie po prostu się lubią, to mam wrażenie, że w takich związkach albo jest tak samo, albo jest nawet lepiej. To są takie relacje, w których ludzie „wygrali” kwarantannę, ponieważ są bliżej siebie, lepiej się poznali, lepiej znają swoje potrzeby, swoje granice i potrafią też o siebie bardziej zadbać, to znaczy powiedzieć sobie: „okej, nie mam teraz siły, żeby rozmawiać z moim mężem czy żoną, potrzebuję odpoczynku i bycia samemu”. To też jest w porządku. 

Jak szukać własnej przestrzeni, żeby nie ranić drugiej osoby? Nieraz mamy zupełnie różne potrzeby.

Te potrzeby raczej się nie zmniejszyły ani nie zwiększyły przez izolację, one są podobne. Tyle że kiedyś potrzebę bycia z ludźmi zaspokajało się poprzez spotkanie z nimi, a teraz to było ograniczone do tej jednej osoby, z którą się mieszka. Co mogliśmy zrobić? Sprawdzić, na ile jesteśmy w stanie poradzić sobie z tym przez internet, a na ile musimy sobie to odłożyć w czasie, to znaczy szukać innych dróg bycia z ludźmi. Można ustalić ze współmałżonkiem, że dwa wieczory spędzamy razem i robimy coś wspólnie, a przez pozostałe każdy z nas dysponuje nimi, jak chce. Nawet w tym najgorszym czasie izolacji można było biegać dookoła bloku czy domu albo chodzić, żeby trochę wyrzucić z siebie emocje. Ważne, żeby wyjść z zamkniętego pomieszczenia i choć przez chwilę pobyć na osobności.

Nikt z nas nie jest stworzony do tego, żeby być z drugą osobą 24 godziny na dobę 7 dni w tygodniu z poczuciem, że nie wiadomo, kiedy się to skończy.

Dlaczego nieraz tak szybko się poddajemy i nie chcemy walczyć o związek? Obecnie mamy bardzo dużo narzędzi (psychoterapia, książki, warsztaty), żeby zadbać o relacje. Dlaczego nadal sięgamy po łatwe rozwiązania?

Głównym problemem jest nasza mentalność, która na przestrzeni lat bardzo się zmieniła. Żyjemy w takim świecie, w którym wszystko jest dostępne od zaraz. Jesteśmy nazywani „pokoleniem IKEA”. Jeżeli potrzebujemy mebli, to jedziemy do sklepu, kupujemy je od ręki, wracamy do domu, składamy i w ciągu trzech godzin mamy gotową szafkę. Dawniej wyglądało to inaczej, trzeba było się zastanowić, jaką tę szafkę chcemy, zamówić stolarza, który przyjeżdżał, mierzył, rysował, to wszystko trwało.

Nawet jeżeli w związku dzieje się źle, to my bardzo szybko zaczynamy myśleć, że trzeba zmienić związek albo rozstać się z partnerem, a nie myślimy kategoriami: co mogę zmienić w sobie, żeby było nam lepiej? Nad czym musimy popracować jako para, żeby ta relacja była bardziej satysfakcjonująca? Ten proces wymaga czasu, bo to nie lekarstwo na szczęśliwy związek działające od zaraz. Szczerze mówiąc, nawet gdy patrzę na te małżeństwa, które były dawniej, to nie jestem przekonana, że wszystkie z nich są szczęśliwe, choć tak często stawiane są nam za wzór. Niekoniecznie to są związki, w których jest pełnia miłości i jakaś głębia.

Co zrobić, żeby w naszych małżeństwach znalazły się te składowe?

Myślę, że nasze pokolenie ma narzędzia do tego, żeby – będąc w podeszłym wieku i mając za sobą trzydzieści kilka lat pożycia małżeńskiego – być wzorem dla naszych dzieci, że można być tak długo razem i mieć frajdę z tego, że przebywamy ciągle w tym samym związku, że ciągle się sobie podobamy, nieustannie się zmieniamy i nas to wzajemnie kręci. Są takie małżeństwa i to jest możliwe, tylko że trzeba nad tym rzeczywiście pracować.

Zaczyna się od tego, że zamiast od razu myśleć takimi kategoriami czarne – białe, czyli albo się rozstajemy, albo jesteśmy razem, to najpierw zastanawiam się, czy wyczerpałam wszystkie możliwe sposoby na rozwiązanie kryzysu. W związku sytuacja jest o tyle skomplikowana, że to zadziała wtedy, kiedy będą pragnęły tego obie strony, a każdy z nas ma wpływ tylko na siebie. My też trochę jesteśmy leniwi, świat nas uczy tego, że możemy minimalizować wysiłek. Skoro już nie musisz ćwiczyć, żeby schudnąć, tylko możesz iść na odsysanie tłuszczu, więc dlaczego miałbyś podejmować jakiś wysiłek w małżeństwie? 

Żyjemy w takim świecie, w którym wszystko jest dostępne od zaraz. Jesteśmy nazywani „pokoleniem IKEA”.

Jest też drugie podejście mówiące o tym, że żeby doszło do zmiany w relacji, to trzeba zacząć zmianę od siebie. Często jest tak, że jeżeli ja sama się zmienię, to ten związek będzie działał inaczej i ta druga osoba będzie zachowywała się inaczej. Może to też jest czasem ratunek dla małżeństw?

Tak, to podejście pochodzi z teorii systemów i z systemowego patrzenia na rodzinę. Jeżeli jeden element się zmienia, to zmienia się cały system. To rzeczywiście w wielu przypadkach zadziała jako pierwszy krok. Potem i tak dochodzimy do momentu, kiedy ta druga strona musi stwierdzić: okej, osoba A coś w sobie zmieniła, widzę, że zaczynamy funkcjonować inaczej. Na przykład do tej pory żona zawsze po mnie sprzątała, a teraz przestała to robić, więc ja też muszę zmienić swoje zachowanie. Ale to może być wciąż problematyczne. Wtedy może pojawić się terapia, warsztaty lub próba rozmowy o tym, co się zmieniło, dlaczego ja zmieniam swoje zachowanie i czego oczekuję od ciebie, i znowu ta druga strona staje przed pytaniem: czy ja jestem na to gotowy? A jeżeli tak, to jakie kroki podejmę, żeby nam było dobrze razem?

Często o wiele łatwiej przychodzi nam obwinianie drugiej osoby, że to przez nią coś nie działa w naszej relacji, a ciężej jest nam spojrzeć na siebie i zobaczyć, że ja coś mogę zmienić w sobie. 

Tak, to jedna strona medalu. Druga strona jest taka, że równie często obwiniamy sami siebie i uważamy siebie za źródło całego zła, co też nie jest rozwojową postawą. Wówczas cokolwiek zrobi druga osoba, to jest to dla nas potwierdzenie naszej beznadziejności. Mamy tendencję jako ludzie do obwiniania drugiej strony i idealizowania siebie (ja robię wszystko dobrze, a ty robisz źle) i są też osoby, dla których to niskie poczucie własnej wartości jest czymś tak oczywistym, że każde zachowanie drugiej strony jest potwierdzeniem tego, jak bardzo one są beznadziejne i jak bardzo nie nadają się do małżeństwa. To są kwestie do przepracowania podczas terapii.

Co robić, jeśli miesiąc, dwa, trzy nie jesteśmy w stanie ze sobą wytrzymać i nie możemy już patrzeć na drugą osobę? Cokolwiek powie, to zaczynamy się kłócić, jest nam ciężko i nie widzimy żadnego wyjścia.

Kontekst epidemii ma tutaj duże znaczenie. Cieszę się, że w mediach pojawiają się już artykuły o tym, co nam robi kwarantanna i towarzyszące jej poczucie lęku.. Z jednej strony COVID-19 jest realnym zagrożeniem, bo są kolejne zakażenia, bo tę chorobę rzeczywiście nie jest łatwo przejść. Z drugiej strony jest to ciągle abstrakcyjne, ponieważ my nie widzimy tego wirusa, jak przechodzi z jednej osoby na drugą. Dodajmy do tego niepewność przyszłości, nie wiadomo, czy będziemy mieć pracę, czy za chwilę jej nie stracimy, nie wiemy, czy będziemy mieli z czego zapłacić rachunki, widzimy, że żywność drożeje. Wszyscy nas straszą, że na jesień będzie kolejna fala zakażeń.

To wszystko razem tworzy poczucie ciągłego lęku i taką mieszankę wybuchową emocji, która sprawia, że jest nam trudniej z drugą osobą, ponieważ jest nam ciężko z samymi sobą.. Nikt z nas nie jest stworzony do tego, żeby być z drugą osobą 24 godziny na dobę 7 dni w tygodniu z poczuciem, że nie wiadomo, kiedy się to skończy. Ważne jest to, żeby sprawdzić, na ile to, co się we mnie dzieje, to trudność z moim współmałżonkiem, a na ile jest tak, że mi trudno, bo żyjemy w takich a nie innych czasach. 

Jak to sprawdzić?

Weźmy kartkę, długopis i wypiszmy, co się w nas dzieje, jakie emocje się w nas pojawiają. To, co może się pojawiać, to przede wszystkim poczucie utraty i żałoby. O tym się mało mówi, ale nam się skończył świat, i taka rzeczywistość, jaką znaliśmy, być może już nie wróci. Po pierwsze, nie wiadomo, czy gospodarka wróci do tego poziomu, na jakim była. Po drugie, zawsze będzie z tyłu głowy to, że jest takie zagrożenie, że skoro raz się pojawił taki wirus, to może się pojawić po raz kolejny, a globalizacja bardzo temu sprzyja. Warto sobie opłakać to, co straciliśmy, dać sobie przyzwolenie na to, że mieliśmy plany na wakacje, wizję tego, jak spędzimy ten rok, mieliśmy cele, marzenia, plany zawodowe i teraz to wszystko straciliśmy. Wszystko nabiera nowego wymiaru szczególnie w tych czasach, kiedy byliśmy zamknięci w domu. Warto sobie dać przyzwolenie na przeżycie żałoby i straty.

Co to konkretnie znaczy?

Czasem to kwestia opłakania, czasem twórczego wyżycia się, na przykład narysowania tego, namalowania, wytańczenia, wyśpiewania, porozmawiania z kimś bliskim o tym, co czujemy. Poczucie żałoby rodzi smutek, bezsilność i bezradność. Nikt z nas nie ma do końca wpływu na to, czy się zarazi: mamy jakiś wpływ, ale nie mamy 100-proc. poczucia bezpieczeństwa. Do tego dochodzi poczucie bezsilności, czasami brak kontroli. Ja bardzo mocno odczułam to, że koronawirus zabrał mi dużo poczucia wpływu na moje życie w takim bardzo prostym aspekcie jak to, że córka przestała chodzić do przedszkola. Różne plany, jakie miałam na czas, kiedy ona była w przedszkolu, czy jakiś rytuał, który wypracowałam sobie z młodszym dzieckiem, musiały się nagle zmienić, bo już byłam w domu z dwójką dzieci. Nie wiedziałam, jak długo to potrwa, a dodatkowo miałam wszystkie emocje córki, która też to przeżywała, dlaczego nie może chodzić do przedszkola i co to jest ten koronawirus, przeżywała swój lęk, stres i tęsknotę za dziećmi.

O tym się mało mówi, ale nam się skończył świat.

To wszystko sprawia, że nie wiesz, jaki masz wpływ na to, co jutro będziesz robić. Jakiś zawsze masz, ale wielu rzeczy nie jesteś w stanie sobie zaplanować. Warto znaleźć sobie taką rzecz, w kontekście której czuję, że mam poczucie kontroli i wpływu na jakiś aspekt mojego życia. Mi pomogło to, że się wkręciłam w uprawę ogródka, tam od razu widać efekt włożonych wysiłków. Jeżeli tracisz pracę i nie wiesz, czy znajdziesz nową, to wtedy ciężko myśleć o tym, że „mam wpływ i mogę wszystko". W czasie największej izolacji wiele osób zachęcało, żeby ten czas poświęcić na rozwój osobisty. Tylko że połowa, jeśli nie trzy czwarte naszego społeczeństwa to ludzie, którzy zostali w domu z dziećmi i z pracą zdalną i to już samo w sobie rodzi taką frustrację i takie poczucie przebodźcowania i zmęczenia, że tam już nie ma miejsca na rozwój osobisty. Za to jest miejsce na to, żeby sobie dowalić jeszcze poczuciem winy, że wszyscy dookoła się rozwijają, bo korzystają z tego, że siedzą w domu, a ja się nie rozwijam, bo… walczę o przetrwanie. Myślę, że zmęczenie fizyczne u wszystkich było ogromne.

Wracając do tego, jak sobie poradzić z własnymi emocjami: sprawdzić, czy u podłoża mojej irytacji z powodu rozrzuconych skarpetek jest problem współmałżonka z utrzymaniem porządku; czy raczej ja muszę najpierw poukładać swoje emocje, które mam, i dać sobie przyzwolenie na to, że jest mi trudno i ciężko, jestem zmęczona, czuję się bezradna i bezsilna, jestem niepewna o przyszłość, boję się, nie mam nadziei na to, że będzie lepiej. 

Myślisz, że towarzyszą nam jeszcze takie trudne emocje? Wydaje się, że jest już „normalnie”. Jedyne, co się zmieniło, to czasem zakładamy maseczki i wszędzie są żele do dezynfekcji. Z drugiej strony cały czas czytamy komunikaty o kolejnych zakażonych. Mam wrażenie, że to było dla nas takie chwilowe, na chwilę się załamał świat i już jest dobrze.

Myślę, że to w dużej mierze zależy od tego, na ile się komuś zmieniła sytuacja, bo jednak jest wiele osób, które już nie mają do czego wrócić, np. nie mają pracy. Maseczki i płyny dezynfekcyjne to jest takie ciągłe dźganie palcem, że to już nie jest ta sama normalność, jaka była cztery miesiące temu. Jest też taki mechanizm, że my nieraz jesteśmy tak bardzo przyzwyczajeni do naszej codzienności, że nie dopuszczamy do siebie myśli, że coś się mogło zmienić. Powiedzmy, że jesteśmy tego świadomi, ale tak głęboko to zakopujemy, bo próbujemy żyć normalnie, tak jest nam dużo prościej, bo inaczej musielibyśmy bardzo dużo kwestii w swoim życiu przeorganizować. Pytanie, na ile jesteśmy tego nieświadomi, a na ile ta nowa normalność jest już inna, tylko to zagłuszamy.

Wróćmy do początku lock downu, kiedy z dnia na dzień zostajemy w domach – albo same małżeństwa, albo małżonkowie z dziećmi. Spójrzmy wstecz, jaki powinien być pierwszy ruch, żeby to nie był pierwszy krok ku kryzysowi? Jakie najczęstsze błędy mogliśmy popełnić? 

Bardzo ważne jest, żeby o tym porozmawiać. Usiąść razem i nazwać sobie to, co się w nas dzieje, co przeżywamy w związku z tym, że jest zamknięcie. To bardzo nietypowa sytuacja. Nikt z nas z pokolenia, które urodziło się po stanie wojennym, nie zna smaku tego, że ktoś ci odbiera jakiś obszar twojej wolności. Pierwsza rzecz to nazwanie tego, co się dzieje w nas, i danie sobie do tego prawa. Możemy przeżywać smutek, złość, frustrację, niepewność, lęki. To jest w porządku. To jest normalne. Porozmawiajmy o tym, co nam to będzie robić. Jeżeli to w sobie mam, to teraz może to wpływać na moje zachowanie, mogę być bardziej nerwowa, bardziej drażliwa i mój mąż jakoś będzie to odczuwał, będzie to odbierał. Jeżeli będzie wiedział, z czego się to bierze, to też będzie mu łatwiej to zaakceptować czy przyjąć. Szczególnie jeżeli ja też będę mu dawać przestrzeń do tego, żeby on sobie radził jakoś ze swoimi emocjami w tym czasie.

Mój mąż ma takie pytanie, które często mi bardzo wiele otwiera: co tam słychać w twoim sercu?

Co dalej?

Warto wypracować zasady na czas zamknięcia. Co odpuścimy i z czego zrezygnujemy? Co jest dla nas kluczowe, żeby dobrze ten czas przeżyć, i o co chcemy zawalczyć? Musimy wiedzieć, że coś nowego się wydarzy wtedy, kiedy z czegoś starego zrezygnujemy, żeby mieć przestrzeń i czas na wdrożenie zmian. Jak się zaczynała kwarantanna, to spisałam sobie taką tabelkę z miejscem na uzupełnianie każdego dnia, czy to zrobiłam czy nie, z takimi kluczowymi rzeczami, które są dla mnie kwintesencją pięknego życia. Tam były bardzo proste rzeczy: picie wody, sen, codzienny spacer, ćwiczenia, posłuchanie muzyki, modlitwa, zdrowe odżywianie, 10–15 minut dziennie na wiadomości, czytanie książek, dzwonienie do przyjaciół. Robienie takich rzeczy, które sprawiają, że mimo wszystko jest mi dobrze, że moje serce jest ucieszone i zadowolone. To się skończyło tym, że mieliśmy bałagan w domu. Wybierałam czas dla siebie i na odpoczynek niż sprzątanie w domu. Dajmy sobie przyzwolenie na to, że jesteśmy razem, ale to nie oznacza, że musimy każdą chwilę spędzać na pogłębianiu naszej relacji. Nadal każdy z nas potrzebuje chwil samotności, żeby zrobić coś, co lubi, bez drugiej osoby albo po prostu żeby położyć się, poczytać, posłuchać muzyki, iść spać. To jest w porządku. 

Jeszcze wrócę do tego, co powiedziałaś, żeby porozmawiać o tym, co się w nas dzieje emocjonalnie. Masz na to jakiś sposób? Wydaje mi się, że wiele małżeństw, które już mają długi staż, przez pewien czas intensywnie zajmowało się dziećmi, nie potrafi rozmawiać o emocjach. Jak się tego nauczyć?

To na pewno jest trudne, nawet dla małżeństw, które rozmawiają o emocjach. Mój mąż ma takie pytanie, które często mi bardzo wiele otwiera: co tam słychać w twoim sercu? To nie jest pytanie o to, jak się czujesz albo co czujesz, tylko o to, co teraz przeżywasz. Kiedy do mnie przychodzą klienci szukający wsparcia w emocjach, które przeżywają, to czasami zaczynamy pracę od listy emocji. Ona jest łatwo dostępna w internecie. Często nawet nie mamy zasobu słownictwa, żeby rozmawiać o emocjach, bo znamy tylko te podstawowe. Emocji jest bardzo dużo i każda z nich ma wiele odcieni. Myślę, że to jest takie kruszenie muru, początki na pewno będą ciężkie. Warto sobie z tego zdać sprawę i się na to przygotować. To trochę jak w „Małym Księciu”, który każdego dnia siadał coraz bliżej lisa, żeby go oswoić, to tutaj podobnie każdego dnia możemy powiedzieć słówko więcej albo przytoczyć sytuację, w której jakaś emocja się ujawniła.

Sukcesem jest to, jeżeli po kilku miesiącach przebywania ze sobą tak bardzo długo, nadal chcemy na siebie patrzeć

Jak się przygotować do takiej rozmowy?

Ustalmy zasady rozmowy: nie oceniamy się i pamiętamy, że to, co mówimy, nie jest przeciwko drugiej osobie. Jeżeli powiem, że się zezłościłam na ciebie, to nie znaczy, że ty jesteś zły, tylko że twoje zachowanie coś mi zrobiło. Polecam zasady dialogu małżeńskiego, które stosuje Domowy Kościół. Można je łatwo znaleźć w internecie. Tam między innymi jest o tym, żeby mówić w pierwszej osobie liczby pojedynczej, nie oceniać, starać się zrozumieć drugą osobę, a nie od razu się zamykać. Takich rozmów musi się odbyć wiele, żebyśmy się nauczyli rozmawiać w ten sposób.

Jeżeli próbujemy o tych emocjach rozmawiać, a nie wychodzi nam pierwszy, drugi, dziesiąty raz i czujemy, że ciężko jest skruszyć ten mur, to czy to jest moment, w którym powinniśmy się zdecydować na psychoterapię?

Dobry moment decyzji pójścia na terapię to taki, kiedy wyczerpaliśmy znane nam dotychczas sposoby rozwiązywania problemów. Widzimy, że potrzebujemy kogoś, kto ma narzędzia, kto potrafi nam wyjaśnić mechanizmy, które się w nas dzieją. Także wtedy, kiedy emocje, które przeżywamy, są tak duże, że nie potrafimy sobie z nimi poradzić albo one bardzo ranią nas i drugą osobę. Jeżeli któryś raz podejmujemy próbę, a ta rozmowa zmierza donikąd albo kończy się wielką kłótnią, to wtedy warto się zgłosić do psychoterapeuty po pomoc. Psychoterapeuta jest też po to, żeby tłumaczyć te dwa języki osób w relacji tak, żeby się one dogadały. 

Co jeśli te rozmowy kończą się tak, że druga osoba nas obwinia, uważa, że nie da się z nami rozmawiać?Na dodatek kiedy wychodzimy z propozycją psychoterapii, to druga strona nie jest tym pomysłem zainteresowana. Wtedy lepiej samemu zacząć psychoterapię?

Dużo zależy od przypadku, od tego, co tak naprawdę się tam dzieje, na ile te trudności są długotrwałe, na ile podejrzewamy, że jak my coś zmienimy, to już pomoże. Czasami nawet jeżeli druga osoba nie chce iść na terapię, to warto się zgłosić samemu chociażby po to, żeby dostać wsparcie. Nieraz jest tak, że druga osoba zobaczy, że u pierwszej psychoterapia działa, to ona też się zdecyduje. Czasami można się umówić na pierwszą próbę, eksperyment: idziemy jeden raz i potem rozmawiamy, jak nam było i czy chcemy to kontynuować.

Wydaje mi się, że psychoterapia jednej osoby może w jakiś sposób oddzielać. Ja zaczynam się zmieniać, a druga osoba się nie zmienia. Ja jestem krok dalej, a druga osoba jest krok do tyłu i to nas może trochę poróżnić.

Myślę, że tak może być, kiedy druga osoba jest bardzo zamknięta na jakąkolwiek zmianę w sobie. Z różnymi sprawami przychodzimy na terapię. Może być tak, że przyjdziemy do psychoterapeuty sami, mimo że jesteśmy w związku, dlatego że problemy, które nas dotykają, odbijają się na współmałżonku, ale ich źródło tkwi w mojej osobistej historii. Kiedy ja sobie z tym poradzę, to moje zachowanie zacznie się zmieniać i wtedy też dla drugiej osoby to może być coś takiego, co może zmienić relację na dobre. Może być tak, że tamta osoba nie miała takich trudności, ale wciąż jest otwartość na zmiany i nadzieja, że możemy się spotkać.

Można iść samemu na psychoterapię. Jest bardzo wiele małżeństw, w których tylko jedna osoba z tego korzysta. Do psychoterapii też trzeba dojrzeć. Czasem to jest taka myśl, która się układa i przez lata musimy sobie z nią być, przetrawić ją i w końcu się decydujemy. Na przykład już pięć lat temu wiedziałam, że potrzebuję psychoterapii, ale dopiero teraz zdecydowałam się z niej skorzystać, bo jest bardzo źle i bardzo potrzebuję pomocy, a dodatkowo mam w życiu przestrzeń i czas na pracę nad sobą.

Co mogliśmy zobaczyć we współmałżonku, spędzając ze sobą 24 godziny na dobę siedem dni w tygodniu? Czy to były tylko wady?

Myślę, że zależy, jakie okulary się ubrało. Są takie pary, które z tego wyszły zwycięsko i które w sobie zobaczyły dobre rzeczy. Sukcesem jest to, jeżeli po kilku miesiącach przebywania ze sobą tak bardzo długo, nadal chcemy na siebie patrzeć, to już jest bardzo duża zaleta naszego współmałżonka. Jeżeli się założyło okulary patrzenia przez pryzmat wdzięczności i doceniania prostych rzeczy, to można było zauważyć, że druga osoba jest bardzo kreatywna w kuchni i potrafi gotować z resztek albo takie rzeczy, których nigdy wcześniej nie było na stole, bo ustaliliśmy, że tylko raz w tygodniu idziemy na zakupy. Mogliśmy zobaczyć, że druga osoba jest fajnym rodzicem, ma dużo cierpliwości, potrafi wymyślić nieszablonowe zabawy czy radzić sobie z dziećmi i z ich emocjami, z tym, co one przeżywają, albo w bardzo plastyczny sposób wytłumaczyć, na czym polega epidemia i dlaczego nie można chodzić do szkoły, przedszkola czy żłobka.

Byłabym daleka od oceniania, że rozwód to jest jakaś porażka, bo tak nie jest. 

Można było zobaczyć, jak druga osoba sobie radzi z trudnymi emocjami, z poczuciem bezsilności, bezradności, ale też jak druga osoba dba o swój rozwój duchowy i wewnętrzny. Nagle doceniliśmy proste rzeczy: mamy co jeść, mamy pracę, widok za oknem, mamy dom, mamy gdzie spać, jest ta druga osoba blisko. Gdy się zmieniło perspektywę i pomyślało o naszych znajomych, którzy są sami w domu, to wtedy od razu się docenia, że ma się kogoś obok siebie.

Wróćmy do trudniejszego tematu, czy rozwód zawsze jest zły? 

Jestem daleka od kategoryzowania, że on jest „zawsze dobry” albo „zawsze zły”, bo to wszystko zależy. Są takie sytuacje, kiedy od samego początku małżeństwo nie było dobrym pomysłem i po prostu dochodzimy do tego, że nie przemyśleliśmy tego dobrze. Trzeba się raczej zastanowić, co zrobić, żeby do takich sytuacji nie dochodziło, czyli jak zadbać o dobre przygotowanie do ślubu, o naukę budowania związku jeszcze przed podjęciem decyzji „póki nas śmierć nie rozłączy”. Są takie sytuacje, w których w trakcie życia wiele rzeczy nam się wywróci do góry nogami, zmieni się nam światopogląd, jedna osoba zachoruje albo przeżyje bardzo duże kryzysy, które wpłyną na jej osobowość, postrzeganie świata i też bardzo znacząco wpłyną na relację.

Jeżeli dochodzimy do miejsca, że już nic nas nie łączy poza tym, że mamy jakiś papierek albo że ślubowaliśmy, to być może czasem lepiej się rozstać. Znam też takie przypadki, kiedy ludzie podjęli decyzję, żeby się rozwieść, i potem albo do siebie wrócili, albo po prostu się przyjaźnią. To jest możliwe. Na pewno najważniejsze jest to, że niezależnie od tego, czy podejmiemy decyzję o rozwodzie, czy nie, to żeby przejść przez to dojrzale, czyli żeby nie krzywdzić drugiej osoby, siebie, dzieci, żeby to się odbyło jak najłagodniej dla wszystkich stron. Jeżeli jest to związek, który jest pusty od wielu lat i nie widzimy żadnej nadziei na to, żeby się to zmieniło, to czasem dla jednej i dla drugiej strony jest lepiej, żeby żyć osobno. Każda sytuacja jest inna. Byłabym daleka od oceniania, że rozwód to jest jakaś porażka, bo tak nie jest. 

Mówiłaś o dobrym przygotowaniu do małżeństwa.Jak myślisz, co jest obecnie najbardziej potrzebne w tej kwestii? Co byś powiedziała narzeczonym, którzy za chwilę mają wziąć ślub?

Po pierwsze, zapytałabym, czy jesteś prawdziwy przy drugiej osobie. Czy to jest taka miłość, że ciągle kogoś udajesz i starasz się być lepszą wersją siebie? Czy ciągle zakładasz maski, czy możesz być autentyczny i prawdziwy przy drugiej osobie? Czy cały ty jesteś akceptowany? I z drugiej strony, czy ja całą drugą osobę akceptuję ze wszystkim, czego się o niej dowiedziałam?

Po drugie, warto sprawdzić,co jest dla nas fundamentem, ponieważ dla każdego to będzie coś innego. Co świadczy o fundamencie mojego życia? Co mnie tworzy jako osobę?

Po trzecie, w jaki sposób się kłócicie? Czy potraficie się tak kłócić, żeby wyjaśniać naprawdę i dogłębnie to, co się wydarzyło? Czy to są takie kłótnie, że cały Instagram i Facebook o tym wie? Albo czy w ogóle nie ma różnicy zdań? To też nie jest zdrowe, to znaczy, że coś zamiatamy pod dywan i to na pewno prędzej czy później wyjdzie. Czy potraficie ze sobą rozmawiać o swoich potrzebach, emocjach, pragnieniach? Czy jesteście otwarci na informację z drugiej strony, że coś w waszym zachowaniu nie jest okej? Uczciwe zderzenie się z tymi pytaniami może nam naprawdę pomóc budować głębokie i szczęśliwe związki.

Moniak Chochla - żona, mama, psycholog i trener. Mówi, że jej drugie imię to pozytywność, bo jest jak radar wyczulony na nawet najmniejszy przebłysk nadziei. Prowadzi autorskiego bloga chcemisie.com.pl  i warsztaty dla kobiet oraz par poświęcone tematom wstydu, autentyczności i odwagi.

Tekst pochodzi ze strony: Deon.pl